HOME CREATIONS

View Original

Miało być tak, a będzie inaczej

Znów zniknęłam. Przerwy na blogu coraz dłuższe, wiem. Ale co Ci będę mówić - jestem na zakręcie. Nie lubię się żalić, ale muszę przyznać - no nie idzie. I to nie idzie od prawie pół roku. Każdy dzień, to kolejne złe wieści. Nie o wszystkim mogę albo chcę mówić, ale przewinęły się u nas w ostatnim czasie szpitale, ostre zawirowania w pracy, problemy finansowe i mieszkaniowe. Cały pakiet.

Przykład? Firma spedycyjna, z którą współpracowałam od lat, zgubiła mi towar o wartości 18 tys. zł. Dostarczyli 4 ogromne kartony, w których zamiast mebli były zielone wory pocztowe. Od miesiąca próbuję wyegzekwować zwrot towaru albo pieniędzy - póki co bez skutku. Spedytor umywa ręce, towar się nie znalazł, w Mincie brakuje mebli a ja muszę zgromadzić środki na zamówienie nowych i zwrot pieniędzy Klientom, bo niektóre meble były sprowadzane pod zamówienie. Poważnie rozważam wizytę na policji - tylko nie mam na to czasu ;)

I dalej... Ostatni news z wczoraj - chyba będę musiała zrezygnować z butiku na Ursynowie, i to nie dlatego, że źle idzie czy jest nierentowny - nic z tych rzeczy. Wczoraj dowiedziałam się, że w poniedziałek zaczyna się remont elewacji na Makolągwy. Będzie... bordowa! W połączeni z żółcią o natężeniu jajecznicy. Dla mnie to wizerunkowe samobójstwo. Rzecz nie do zaakceptowania. Nasz miętowy szyld na bordowej ścianie. Odlot ;) Do tego, co pogarsza całą sprawę - przed wejściem są grube filary widoczne z wnętrza sklepu. Również będą bordowe.

:::

No dobrze, ale to pikuś w porównaniu do problemów, które naprawdę nas ostatnimi czasy przytłaczają. Jeden z nich, kluczowy - musimy sprzedać nasz słynny, niedokończony apartament. 160 metrów z moich snów poszło pod młotek i od miesiąca szuka nowego nabywcy. Z końcem zeszłego roku skończyłam nowy projekt kuchni, w lutym mieliśmy zlecać jej wykonanie - ale wszystko się wywróciło. Nie będzie kuchni, a pieniądze, które były odłożone na wykończenie mieszkania będą musiały posłużyć za wkład własny dla nowego lokum - ale o tym dopiero opowiem.

W każdym razie cóż pozostało - pożegnać się z tamtym mieszkaniem i pożegnać się z projektem kuchni - RIP.

To miała być kuchnia marzeń... ale cóż, nie będzie ;(

:::

Aby nie kończyć tak smutno, abyście nie musieli mnie żałować i pocieszać, zakończę optymistycznym akcentem. Bo ja jestem ogromną optymistką i nawet w tak beznadziejnych i ciągnących się w nieskończoność okolicznościach przyrody - potrafię wykrzesać z siebie iskrę nadziei i pozytywnych emocji. I tutaj też znalazłam pewne pozytywy...

Nowe mieszkanie wprawdzie będzie o połowę mniejsze, ale za to:

  • jest w dzielnicy, a nawet na ulicy, gdzie od zawsze chciałam zamieszkać. To był nasz pierwszy typ, gdy szukaliśmy mieszkania te 7-8 lat temu;
  • ma 100 m2 ogrodu <3
  • rata kredytu będzie stanowić jedynie 1/5 poprzedniej (tak, będzie o 80% niższa, dobrze słyszysz i nie pytaj ile wynosiła poprzednia ;))
  • mieszkanie jest całkowicie wykończone (ładnie, bardzo ładnie)  i można w nim zamieszkać od ręki.

Pozostaje trzymać kciuki, by cała operacja zakończyła się powodzeniem. Bo oczywiście to różnie może być - już nic mnie nie zdziwi. Mieszkanie ktoś może zgarnąć nam sprzed nosa, a stare może w ogóle nie chcieć się sprzedać. Wrodzony optymizm nie pozwala mi tak myśleć, ale doświadczenia ostatnich 6 miesięcy każą mi liczyć się z każdym najgorszym scenariuszem ;)

:::

Tym trochę zbyt osobistym jak na moje standardy wpisem, chciałam Wam przypomnieć, że w życiu bywa naprawdę różnie. Są chwile szczęścia i beztroski, ale niestety sielanka nie trwa wiecznie. Mi zawsze wszystko raczej łatwo przychodziło i osiągałam bez trudu zamierzone cele - przyszedł jednak czas, gdy nic nie idzie zgodnie z planem a życie rzuca kłody pod nogi w coraz mniejszych odstępach czasowych. Ale nic to - tak łatwo się nie poddam. Trzymajcie kciuki :*